Wstecz / Spis treści / Dalej

* * *

Zebrania te trwały przez szereg dni Postanowiono, że Gordon Weldon i ja pozostaniemy z tymi ludźmi, a nasz szef i inni powrócą do Darjeeling, gdzie założą główną siedzibę celem uporządkowania danych, któreśmy zebrali. Po ich odejściu założyliśmy obóz bardziej stały, ponieważ miał to być ośrodek, aż do powrotu szefa w grudniu.

Za miejsce zamieszkania obraliśmy szczyt pasma górskiego, rozciągającego się do doliny, odgałęzionego od głównego masywu górskiego na wysokości około pięciuset stóp nad doliną. Położenie tego miejsca było bardzo dogodne i nadawało się na główną siedzibę, gdyż było łatwo dostępne z wielu miejsc, które chcieliśmy zwiedzić. Obóz znajdował się w środku dużego wyżłobienia. Teren zniżał się stopniowo od głównego łańcucha ku naszemu obozowi, nadając mu wygląd gniazda w środku wyniosłego amfiteatru, z doliną jako wielkim zamykającym całość elementem.

Ponad i poza nim Słońce zachodziło w morzu płynnego złota. Co wieczoru barwa ta odbijała się na idącym w górę stoku łańcucha, który stanowił Ho domniemanego amfiteatru, kąpiąc jego szczyt w bezmiarze drgających i pulsujących odcieni, podobnych do olbrzymiej tęczy.

Stojąc w skupieniu w chwili ostatnich błysków Słońca na horyzoncie, można było sobie wyobrazić wielkie jestestwo ze wzniesionymi ramionami, otulone estetycznie w szatę z czystego złota, w aurze nieskalanego białego światła, które promieniowało w dalekie przestrzenie.

Pewnego wieczoru przed samym zachodem Słońca, gdy siedzieliśmy przy ognisku i ostatnie promienie zdawały się płonąć najwspanialszym blaskiem, wystąpiło niezwykłe zjawisko, i to tak wyraźnie, że każdy z nas zamarł w zachwycie. Ktoś, rozmawiając z przybyłym przed chwilą Sannyasim zrobił uwagę, że Słońce, zanim nam powie dobranoc, usiłuję przejść samo siebie.

– To wróży wielkie wydarzenie – odpowiedział Sannyasim. – Zastęp wielkich dusz towarzyszących Najwyższemu zbierze się wkrótce. Proszę o spokój.

Natychmiast zaległa cichość, która niby płynęła z przestrzeni zewnętrznej. Nagle w tym ogromnym spokoju rozległ się głos niebiański, w melodyjnych kadencjach. Dziesiątki tysięcy kokilów (ptaków) zagrało przenikające wysokim sopranem, który zlewał się z głosem i śpiewem tak harmonijnie, iż nie sposób było nie uwierzyć, że owo śpiewanie zrodziło się w niebie. Gdybyś drogi czytelniku, był świadkiem tej scenki słyszał ten śpiew, wiem, że przebaczyłbyś tym superlatywom, W jednej chwili sopran ptasząt umilkł, ale pieśń płynęła dalej, bardziej jeszcze majestatycznie. Wówczas na stoku pasma górskiego ukazały się srebrzyste anielskie postacie kobiece, ubrane w lśniące szaty, rysujące mistycznie piękne kształty. Tak cudne były ich twarze, że nie da się tego opisać – po co je obrażać samymi słowami.

Wszyscy razem z Sannyasim trwaliśmy w zachwycie, zapominając na chwilę o oddechu. Nagle tysiące głosów dołączyło się do chóru, a postacie zaczęły się gromadzić i krążyć wokół dwóch stojących pośrodku. Śpiew ucichł tak nagle, jak się zaczaj, i osoby zniknęły. Zapanowała cisza i pojawił się wysoki kształt, przyodziany w blaski pięknych barw. W miarę jak promienie Słońca gasły, postać się zmniejszała,! aż stanęła przed nami jako pięknie zbudowany mężczyzna o doskonałej symetrycznej twarzy i niezrównanym kolorze włosów, spływających mu na ramiona. Odziany był w lśniącą białą szatę opadającą z ramion, w pięknych fałdach, opasany luźnym, srebrzystobiałym pasem; gdy się zbliżał do nas dostojnym krokiem, rąbek jego szaty muskał trawę. Bóstwo greckie nie wyglądałoby bardziej majestatecznie. Gdy był blisko, zatrzymał się i powiedział:

– Zbyteczne jest się przedstawiać, gdyż nie dbamy o konwenanse, Pozdrawiam was jako prawdziwych braci. Wyciągam mą rękę i ściskam moją drugą. Czyż się waham uścisnąć siebie? W złączeniu z Zasadą Boską kochamy cały świat Jestem jak i wy, nienazwany, bez wieku, wieczny. Razem w prawdziwej pokorze trwamy w Bogu Ojcu.

Przez chwilę stał w milczeniu. Nagle jego strój się zmienił; był przed nami w ubiorze równym naszemu, a u jego boku asystował mu ogromny radżputański tygrys. Było to piękne zwierzę z błyszczącą w blasku zachodzącego Słońca jedwabistą sierścią. Przejął nas chwilowy lęk; byliśmy przedtem tak zaabsorbować niezwykłością zjawiska, że nie zauważyliśmy obecności tygrysa; Nagle zwierzę się skuliło. Na rozkaz naszego gościa tygrys stanął na łapach, podszedł i wsunął swój pysk w wyciągnięte ręce człowieka. Uspokoiliśmy się, fala obawy przeszła. Przybysz usiadł przy ognisku, a my się skupiliśmy blisko niego. Tygrys odstąpił i nieopodal wyciągnął się w całej swej długości na ziemi. Gość powiedział:

– Przeszedłem skorzystać z waszej gościnności przez pewien czas jeśli nie będę natrętny. Pozostanę z wami aż do wielkiej melli

Wszyscy jednocześnie usiłowaliśmy uścisnąć jego rękę, tak bardzo chcieliśmy okazać naszą gościnność. Podziękował nam i przemówił:

– Nie potrzebujecie się obawiać żadnych zwierząt; jeżeli się ich nie boicie, nie zrobią wam żadnej krzywdy.

Widzieliście przed wioską, dla ochrony mieszkańców, nieruchome ciało na ziemi. Jest to tylko znak fizyczny dla ludzi. Nieruchome ciało wystawione jest na łaskę i niełaskę zwierzęcia – chociaż nieporuszone, pozostaje ono bez szkody, a lud, widząc ten fakt, pozbywa się w ten sposób lęku przed zwierzęciem. Z chwilą gdy strach ustąpił, a człowiek nie wysyła jego wibracji, zwierzę, nie natknąwszy się na wibracje przerażenia, nie patrzy na ludzi jako na coś do pożarcia, spogląda na nich jak na drzewo, trawę lub stojące dokoła chaty, ponieważ nie odbiera wibracji trwogi.

Zwierzę może przejść przez tę samą wioskę, gdzie przedtem wybrało sobie kogoś na ofiarę, kto emanował z siebie największą obawę. Obserwowaliście to. Widzieliście to samb zwierzę, kroczące Bezpośrednio obok rozciągniętego na ziemi ciała i idące przez wieś w poszukiwaniu kogoś, kto się go boi.

Widzicie to samo zwierzę biegnące obok dwojga małych dzieci w odległości mniej niż dwadzieścia stóp, atakujące starszą osobę, która objawia lęk. Dzieci były zbyt małe, aby się bać, dlatego zwierzę ich nie widziało!

Wspomnienia podobnych doświadczeń nasuwały się nam jedno za drugim i pojęliśmy, iż niezbyt dogłębnie analizowaliśmy pojecie strachu i nie doszliśmy do precyzyjnego zdefiniowania go.

Nasz gość mówił dalej:

– Kochajcie zwierzę, a musi ono odwzajemnić się miłością: jeśli ono się oprze tej miłości, zniszczy samo siebie, zanim zdoła wam zaszkodzić. Zwierzę bardziej zdaje sobie z tego sprawę niż człowiek. Spojrzawszy na tygrysa powiedział:

– Okażmy miłość naszemu bratu tutaj, i zauważmy oddźwięk na nią.

Uczyniliśmy to, jak tylko umieliśmy najlepiej. Nagle tygrys się podniósł i podszedł do nas, w każdym ruchu okazując największą radość. Rishi zauważył:

– Podejdźcie do zwierzęcia jak do wroga, a będziecie mieli nieprzyjaciela, z którym będziecie zmuszeni walczyć: podejdźcie jako do brata, a zyskacie przyjaciela i opiekuna.

Muni towarzyszący nam do świątyni Krzyża Tau w Tybecie, wstał oświadczając, że musi nas opuścić i powrócić do Hardwar, by służyć pielgrzymom zbierającym się na mellę. Po wymianie ukłonów opuścił nas. Pomimo że był bardzo cichy, cieszyliśmy się niewypowiedzianie jego obecnością. W tym wielkim kraju jest wielu podobnych mu: nie potrzebują mówić, a odczuwa się ich wielkość.

Po odejściu Muniego usiedliśmy znów, lecz zaledwie to zrobiliśmy, do obozu weszli: Emil, Dżast i Chander Sen. Po powitaniu usiedliśmy i ułożyliśmy marszrutę wycieczki po dużej połaci kraju. Gdy skończyliśmy, Emil opowiedział wiele interesujących legend związanych z miejscowościami, które chcieliśmy zwiedzić. Z nich przytoczę tylko jedną, gdyż dotyczy ona obwodu, w którym obozowaliśmy, i ściśle się łączy z Mąka Kumba Mella, obchodzoną tutaj, co dwanaście lat. Na tę mellę i na pielgrzymkę do świątyni tej prowincji gromadzi się więcej pobożnych, niż gdzie indziej. Tu schodzi się ich pięćset tysięcy na jedną mellę. Ponieważ zdarzenie tej pory roku ma wielką doniosłość, spodziewano się, że liczba pielgrzymów wzrośnie jeszcze o setki tysięcy. Pomyślna atmosfera zdawała się przenikać całe powietrze. Tu podczas uroczystości wydaje się bezpłatnie żywność wszystkim biorącym w niej udział. Hardwar znany jest jako Wielkie Święte Miejsce. W Brindawan mieszkał Szri Kriszna i w dolinie tej dorastał do wieku męskiego. Okolica ta jest prawie rajem. Jest ona ojczyzną słodko śpiewających ptaków, zwanych kokile. W obwodzie tym istnieją w formie szlachetnych kamieni ślady powstałe ze spadłych kropli wieczystego nektaru, wylanych z dzbana Amri – nektaru, który był wyrzucony przez morze po bitwie Devatosów (bogów) i Asurów (demonów) – innymi słowy po walce duchowości z materializmem. To oznacza erę, w której Indie obudziły się do pełnego znaczenia, życia duchowego. Ten dzban z nektarem był tak cenny, że stoczono drugą bitwę o jego posiadanie. Ale pośpiech bogów, by prześcignąć demony, był tak wielki, że uroniono z tego dzbana nieco kropel, a gdzie one padły, tam powstały owe znaki ze szlachetnych kamieni. Legenda ta kryje w sobie głębszą treść duchową. Że znaczenie takich legend jest trwałe, wieczne i sięga dali, przekonamy się później.

W kraju tym, towarzysząc Wielkiemu Riśi, wędrowaliśmy z miejsca na miejsce, odwiedzając wiele świątyń. W grudniu spotkał nas szef i podróżowaliśmy dalej na południe od góry Abu. Stamtąd powróciliśmy do Brindawan i Hardwaru, i znów odwiedziliśmy wiele świątyń, gdzie mieliśmy najbardziej osobiste i serdeczne zbliżenia, pobierając nauki i korzystając z takich sposobności, które nie mogą być opublikowane, chociaż jedyne nałożone na nas ograniczenie polegało na prośbie, abyśmy, chcąc udzielić je innym, czynili to osobiście dla pewnych grup. W istocie prośba ta dotyczyła tego, by wiadomości te nie były spisane, lecz podawane ustnie tylko tym, którzy będą o to prosić.

Zgromadzenie wielkiej liczby świętych i pobożnych ludzi jest przeżyciem nigdy-niezapomnianym. Tu nie ma gorączkowego pośpiechu, zamieszania ani tłoczenia się wśród tego ogromnego zbiorowiska, wszyscy podróżują drogą bezpośrednią do jednego punktu, w jednym celu. Zewsząd napotyka się ludzką życzliwość i dobroć, i słyszy imię Najwyższego Wszechmocnego z wszystkich ust, wymawiane ze czcią najgłębszą. Jest to duchowe echo biegnące wzdłuż nieskończonego korytarza, fetory świat zachodni nazywa czasem. Nie ma on znaczenia w ogromie Wschodu.

Możemy sobie tylko wyobrazić wielki zlot czterystu do pięciuset tysięcy ludzi, choć zliczyć ich nie można. Gdy siedzieliśmy przy ognisku, rozmawiając o wielkim dniu melli, Riśi objaśnił nam cel tego wydarzenia. Prawie wszystkie takie zgromadzenia mają w mocach dogłębniejsze znaczenie, niż się to powierzchownie wydaje lub przekazuje to legenda.