* * *Dzień naszego przybycia do wioski, był nader dżdżysty, tak iż wszyscy byliśmy mocno przemoknięci. Ulokowano nas w bardzo wygodnym mieszkaniu z obszerną i pomysłowo urządzoną izbą, nadająca się zarówno na pokój stołowy, jak i na gościnny. Atmosfera w niej była ciepła i przyjemna. Jeden z naszych przyjaciół zdziwił się źródłem pochodzenia panującego w tej komnacie ciepła, ponieważ nie dostrzegliśmy tam żadnego pieca ani jakiegokolwiek urządzenia do ogrzewania. Wszyscy byliśmy tym zaintrygowani, lecz niewiele rozmawialiśmy na ten temat, przyzwyczailiśmy się już bowiem do rzeczy i zjawisk nieoczekiwanych i niezwykłych, i byliśmy pewni, że się później wszystko wyjaśni. Siedzieliśmy przy stole, gdy dostrzegliśmy Emila z czterema osobami. Nie zauważyliśmy przedtem, skąd przyszli, gdyż zjawili się w rogu pokoju jednocześnie, jakkolwiek nie było w tym miejscu żadnego wejścia. Ich zmaterializowaniu się nie towarzyszył żaden szmer wszyscy podeszli do stołu, gdzie Emil przedstawił nam nieznajomych i usiedli swobodnie za stołem, jak domownicy. Nie zdołaliśmy jeszcze ochłonąć z pierwszego wrażenia, gdy nagle stół został nakryty i zastawiony różnymi smacznymi potrawami, oczywiście bezmięsnymi, ponieważ ci ludzie w ogóle nie jadają mięsa zwierzęcego, jako pochodzącego z istot, w których, podobnie jak w człowieku jest świadome życie. Po spożyciu posiłku, kiedy jeszcze siedzieliśmy za stołem, jeden z naszych przyjaciół zapytał, w jaki sposób jest ogrzewany ten pokój, a Emil odpowiedział: Ciepło, które tu odczuwacie, pochodzi z energii, z jaką się wszyscy stykamy i możemy z niej dowolnie korzystać. Siła ta jest oczywiście wyższa od wszelkich mechanicznie stwarzanych mocy, lecz człowiek się może stykać z nią w postaci światła, ciepła, a nawet stosować ją jako energię napędową we wszystkich środkach i urządzeniach mechanicznych. Gdybyście się stykali z tą siłą i ją wykorzystywali, z pewnością nazwalibyście ją wiecznym ruchem, my natomiast ją zwiemy energią kosmiczną siłą boską, którą Ojciec obdarza wszystkie Swoje dzieci, by z niej korzystały przy wykonywanej pracy. Ta siła jest w stanie poruszać, obracać i podnosić każdy mechaniczny aparat czy urządzenie i może także być użyta jako przewód, bez potrzeby stosowania jakichkolwiek materiałów palnych, a prócz tego może również być wykorzystana jako światło i ciepło. Jest wszędzie: dostępna dla każdego i dla wszystkich w nieograniczonej mierze, i bez pieniędzy a więc stanowi energię o bezcennej wartości i najdonioślejszym znaczeniu". Ktoś inny zadał pytanie, czy spożyte przez nas potrawy także były osiągnięte i przygotowane za pomocą tej samej siły sprawczej. Odpowiedziano mu, że pożywienie to wywołano z substancji kosmicznej już w stanie gotowym, w taki sam sposób, jak chleb i inne dostarczane nam już poprzednio produkty. Emil zaproponował nam, byśmy się udali z nim i czterema przybyłymi osobami do ich domu, położonego w odległości dwunastu mil (tam potem spotkaliśmy się z jego matką). Wspomniał przy tym, że jego matka jest jedną z tych kobiet, które tak udoskonaliły swoje ciało, że są w stanie brać je ze sobą i przenosić w przestrzeni, w celu czerpania ze źródeł wyższej wiedzy. Dlatego żyje ona przeważnie w sferze niewidzialnej. Czyni to z własnego dobrowolnego wyboru, aby się doskonalić w wyższej wiedzy, a pogłębiając ją, uzdalnia się do skuteczniejszej działalności, to jest do wydatniejszego pomagania nam i światu. Dodam tu jeszcze, że dążyła wciąż wzwyż, dopóki nie osiągnęła Królestwa Niebieskiego (jak wy nazywacie), czyli tego miejsca, w którym przebywa Jezus. Czasami też to miejsce zwą Siódmym Niebem. Dla was to miejsce przedstawia się jako tajemnica tajemnic, ale zapewniam wąs, że nie ma w tym żadnej tajemniczości, gdyż ono jest w naszej świadomości, w której bywa objawiona każda tajemnica. Ci, którzy osiągnęli taki stan świadomości, przebywają poza zasięgiem śmiertelnego widzenia, lecz zawsze mogą powracać na plan fizyczny, rozmawiać, i nauczać oczekujących w gotowości do przyjęcia ich nauk. Mogą też dowolnie pojawiać się we własnym ciele, gdyż tak je udoskonalili, że są w stanie przenosić dokąd zechcą. Mogą też powracać na Ziemię, kiedy zapragną, bez wcielania się ponownego; inni zaś, którzy przeszli przez śmierć, muszą się na nowo reinkarnować, jeśli chcą powrócić na Ziemię, w ciele. Ciało bowiem zostało nam dane jako duchowe i doskonałe, powinniśmy więc mieć nad nim pieczę utrzymywać w zdrowiu i należytym stanie równowagi psychofizycznej by móc się nim posługiwać godnie i z pożytkiem dla ewolucji. Ci, którzy opuścili swoje ciała i się doskonalą w duchu, potem sobie uświadamiają, że muszą powtórnie przyoblec się w ciało i przez doskonalenie go podążać w rozwoju naprzód". Nim odeszliśmy od stołu, zdecydowano o podziale ekspedycji na pięć małych grup i przydzieleniu każdej z nich kierownictwa jednego z tych pięciu przybyszów (vide s.36), którzy się zjawili w pokoju i razem z nami uczestniczyli w obiedzie. Taki podział miał rozszerzyć pole naszych badań i ułatwić pracę, a jednocześnie dopomóc do zbadania zjawisk, jak niewidzialne przenoszenie się i przesyłanie myśli na odległość (telepatii). Według tego planu, co najmniej dwie osoby z naszego zespołu i jedna z owych pięciu jako kierownik, mieli stanowić poszczególne grupki oddalone wzajemnie na znacznej przestrzeni, mające przez cały czas utrzymywać ze sobą kontakt za pośrednictwem tych ludzi, którzy szczerze zaprzyjaźnili się z nami i umożliwili nam swobodne badanie sposobu ich pracy. Nazajutrz ustalono szczegóły naszej wyprawy; trzech z naszej grupy, łącznie ze mną, mieliśmy towarzyszyć Emilowi i Dżastowi. Następnego dnia wszystkie partie były już gotowe do wyruszenia w drogę każda w innym kierunku. Postanowiliśmy bacznie obserwować i wszystko dokładnie zapisywać. Po 60 dniach mieliśmy się znowu spotkać w domu Emila we wspomnianej już wsi odległej o 200 mil. Komunikowanie się między partiami miało następować za pośrednictwem towarzyszących nam przyjaciół: każdego wieczoru drogą rozmów między nimi oraz przenoszenia się ich w obie strony, od jednej grupy do drugiej. Jeżeli pragnęliśmy na przykład porozumieć się z kierownictwem naszej ekspedycji lub z którymś z jej członków, wystarczyło tylko powiedzieć naszym przyjaciołom, o co chodzi, a w niewiarygodnie krótkim czasie otrzymywaliśmy żądaną odpowiedź. Wydając jakiekolwiek polecenia każdy z nas musiał je sobie zapisać i dokładnie odnotować czas, kiedy zostały wydane. Tak samo też postępowaliśmy z otrzymywanymi odpowiedziami, a kiedy znowu się zeszliśmy, porównywaliśmy nasze notatki i się okazało, że były zgodne. Prócz tego, nasi przyjaciele, przerzucając się z jednej grupy do drugiej, prowadzili także w tym czasie rozmowy z nami. Odnotowaliśmy dokładnie miejsce i czas tych odwiedzin, jak również ich odlotów" (gdyż nasi opiekunowie przenosili się niewidzialnie, czyli zjawiali się i znikali momentalnie); porównanie tych zapisów przekonało nas o ich identyczności. Później te nasze robocze grupy były od czasu do czasu rozłączane, tak że np. jedna pracowała w Persji, druga na terenie Mongolii, trzecia w Chinach, inna w Tybecie, a pozostała w Indiach i każdej z nich zawsze towarzyszyli nasi przyjaciele. Przenosili się niewidzialnie na odległość tysięcy mil i wymieniali wiadomości między poszczególnymi grupami. Docelowym miejscem grupy, której byłem uczestnikiem, była maleńka wioska w południowo-zachodniej stronie, położona na wysokim płaskowzgórzu u podnóża Himalajów, w odległości 80 mil od miejsca naszego poprzedniego postoju. Nie braliśmy ze sobą w drogę żadnych zapasów, a przecież w ciągu całej podróży byliśmy zaopatrywani w obfitość pożywienia i mieliśmy zawsze odpowiednie pomieszczenia na noclegi. Do zamierzonego celu przybyliśmy piątego dnia po południu. Przywitała nas delegacja mieszkańców wioski i zaprowadziła do wygodnego mieszkania. Zauważyliśmy przy tym, że Emila i Dżasta witano z wielkim szacunkiem. Dowiedzieliśmy się, że Emil jeszcze nigdy nie był w tej wiosce, Dżast zaś, tylko jeden raz wezwany przez mieszkańców z prośbą o uwolnienie ich od okrucieństwa ludzi śnieżnych zamieszkujących jeden z najdzikszych zakątków Himalajów. Obecne odwiedziny były również odpowiedzią na takie wezwanie o pomoc i ratunek przed śnieżnymi ludźmi, a poza tym miały na względzie uzdrowienie chorych, którzy nie byli w stanie udać się o własnych siłach w dłuższą drogę. Nazywani śnieżnymi ludźmi, to przeważnie różni włóczędzy i wykolejeńcy od dawna przebywający w okolicznych górach pokrytych śniegiem i lodami, aż w końcu utworzyli osobne plemię przystosowane już trwale do górskiego życia, bez styczności z jakąkolwiek formą cywilizacji. Plemię to, aczkolwiek nieliczne, jest bardzo agresywne i okrutne. Znęcają się nad tymi, którzy jako zakładnicy mieli nieszczęście dostać się w ich ręce. Jak się okazało, czterech mieszkańców tej wioski popadło w niewolę śnieżnych ludzi, a po bezskutecznych próbach wydostania swych braci z rąk tych dzikusów, zwrócono się o pomoc do Dżasta, przybyłego wraz z Emilem w towarzystwie naszej ekspedycyjnej grupy. Czytelnicy łatwo się domyśla, że byliśmy mocno podekscytowani ewentualnością ujrzenia tych dzikich ludzi, o których już słyszeliśmy, lecz nie wierzyliśmy w ich, realne istnienie. Najpierw przypuszczaliśmy, że zostanie zorganizowana ekspedycja ratunkowa i weźmiemy w niej udział, ale nadzieje te się rozwiały, kiedy Emil nam zakomunikował, że pójdą tylko obaj z Dżastem i to natychmiast po czym znikli sprzed naszych oczu, powracając dopiero nazajutrz wieczorem w towarzystwie czterech osób więzionych przez dzikusów. Ludzie ci opowiadali nam potem dziwy o swych przygodach pośród tego strasznego plemienia. Są kompletnie nadzy, o ciele obrośniętym sierścią, jak u dzikich zwierząt i wytrzymują nawet długotrwałe mrozy dominujące na tych górskich wysokościach. Przebiegają bezludne śnieżne okolice z wielką szybkością i chwytają na żer dzikie zwierzęta. Wspominano, że ci śnieżni ludzie nazywają mistrzów Ludźmi Słońca", a kiedy mistrzowie przybywają, by uwolnić więzionych, nie protestują. Mówiono też, że mistrzowie wielokrotnie próbowali nawrócić ten lud na dobrą drogę, lecz wszystkie te usiłowania okazały się daremne z powodu strachu, jaki ogarnia tych dzikusów na widok mistrzów. Kiedy zaś mistrzowie przychodzą do nich, ludzie ci nie śpią i nie jedzą, stojąc dniem i nocą na nieosłoniętych miejscach, tak srodze obawiają się mistrzów. Ludzie ci zatracili wszelki kontakt z cywilizacją i nawet zapomnieli, że niegdyś obcowali z innymi rasami lub że są ich potomkami tak się dalece wyobcowali z ludzkiego społeczeństwa. Od Emila i Dżasta uzyskaliśmy zaledwie bardzo skąpe wiadomości o tym dziwnym plemieniu ani nie zdołaliśmy ich przekonać, by pozwolili towarzyszyć sobie, kiedy się tam udawali. Wypytywani o nich, powściągliwie odpowiedzieli, że: To takie same dzieci boże, jak i my, lecz tak długo żyli w nienawiści i strachu przed swymi współbraćmi, i tak utrwalili w sobie tę nienawiść, i strach, że zupełnie się odosobnili od ludzi, całkowicie zapominając, iż są również potomkami ludzkiej rodziny uważają się za dzikie stwory, którymi już są obecnie. Długo przemierzali tę drogę, aż wreszcie zatracili nawet instynkt dzikich zwierząt, gdyż dzikie zwierzęta wiedzą instynktownie, kiedy ludzka istota je kocha, i odpowiadają na tę miłość. Można o tym powiedzieć, jedynie to, że człowiek wyraża zazwyczaj to, co stanowi a sam rozłącza się z Bogiem i człowiekiem, doznając degradacji, spadając przeto poniżej poziomu zwierzęcia. Nie zdałoby się na nic wasze asystowanie nam w drodze do nich, ale nawet mogłoby zaszkodzić. Nie tracimy nadziei, że wśród nich natrafimy kiedyś na takiego, w którym nasza nauka znajdzie oddźwięk, i w ten sposób dotrzemy do każdego z nich". Poradzono nam, że jeśli chcemy z własnej inicjatywy próbować odwiedzić ten straszny lud, będzie nam pozostawiona zupełna swoboda i mistrzowie ochronią nas przed wszelkimi niebezpieczeństwami, a gdyby śnieżni ludzie nas uwięzili, mistrzowie uwolnią nas. Dowiedzieliśmy się tego wieczoru, że jutro mieliśmy wyruszyć do bardzo starej świątyni, oddalonej od nas około 35 mil, lecz moi dwaj przyjaciele z ekspedycyjnej grupy, postanowili zrezygnować ze zwiedzenia świątyni, natomiast zdecydowali się podjąć próbę zapoznania się ze śnieżnymi ludźmi. Starali się nakłonić dwu mieszkańców tej wsi, by im towarzyszyli, lecz ci stanowczo odmówili, gdyż nikt spośród miejscowej ludności za nic na świecie nie opuściłby wsi, dopóki tak mniemają ci dzicy ludzie wałęsają się po okolicy. Po tej odmowie nasi towarzysze postanowili pójść sami. Otrzymali wskazówki od Emila i Dżasta, w jakim podążać kierunku, przysposobili broń i udali się w drogę. Przed wyruszeniem na tę wyprawę, Emil z Dżastem jednakże ich zobowiązali, że będą strzelać z zamiarem zabicia, jedynie w ostateczności w innym wypadku, tylko dla odstraszenia. Byłem niepomiernie zdziwiony, że w bagażu naszym trafiły się kolty kal. 45, gdyż nie zabieraliśmy ze sobą broni palnej. Sam dawno zarzuciłem swego kolta i w ogóle nie wiedziałem, gdzie się podziewał, ale tak się złożyło, że jeden z tragarzy, pomagając przy kompletowaniu potrzebnych w drodze rzeczy, zaliczył też do bagażu dwa rewolwery, i teraz je wyzyskano. |