Wstecz / Spis treści / Dalej

* * *

Gdy Muni skończył mówić, spostrzegliśmy, że Słońce dawno już minęło zenit. Siedzieliśmy wszyscy jak urzeczeni, niezdolni wypowiedzieć słowa, oniemiali z zachwytu, wciąż przeżywając potężne obrazy roztoczone przed naszym wzrokiem.

Gdzie się podział horyzont? Zatraciliśmy się zupełnie – byliśmy w nieskończoności. Należała do nas, wystarczyło tylko wyciągnąć rękę i ją przyjąć. Czy się dziwicie? Czy mogliśmy ogarnąć wspaniałość tego, czym byliśmy, i doniosłość naszego świata w wielkim planie kosmosu? Na razie nie, drodzy przyjaciele, jeszcze nie. Czy świat to przyjmie? Nie wiedzieliśmy. Zaglądaliśmy w daleką, daleką przeszłość; co rokuje przyszłość – nie wiemy, dopóki się nie dowiemy, przeżywając aktualną teraźniejszość. Czym była przeszłość od milionów lat, tośmy ujrzeli.

Będziemy wybiegać naprzód ku tym dokonaniom, wiedząc, że przyszłość rozciąga się na tyleż milionów lat, ile to, co zostało nam ukazane. Porzuciliśmy nasze dawne wierzenia, wykreśliliśmy je najzupełniej i spoglądamy w przyszłość ku wszelkim przedsięwzięciom nie z nadzieją, ale z wiedzą. Stare wierzenia, gdzież się one podziały? Odeszły, rozproszyły się jak mgła. Kosmos trwa w swym bycie kryształowo przejrzysty.

Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Słońce świeci, ale poza światłem słonecznym była taka kryształowa jasność, że zdawała się zaćmiewać Słońce.

Zebraliśmy nasze notatki i ruszyliśmy ku wejściu do naszego sanktuarium. Gdy powstał w nas impuls, aby iść, popłynęliśmy na promieniach światła. W ten sposób zaleźliśmy się w pokoju; nie było tam jednak ograniczających ścian. Kosmos żył w nas ciągle, wprowadzając nasze dusze w stan urzeczenia. Czyż mogło być prawdą, że byliśmy zawiłą częścią tego bezmiaru? Ogrom leży w prochu wobec wspaniałości otoczenia.

Usiedliśmy i ogarnęła nas ogromna cisza, nikt nie wypowiedział ani słowa. Nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy z upływu czasu, aż usłyszeliśmy, że stół jest nakryty. Posiłek był chwilową przyjemnością, lecz zasadniczym tonem naszego całego życia były godziny, które minęły właśnie; dźwięczały niezmiennie w naszych uszach. Słońce znów ukazało się na horyzoncie i znikało szybko, gdy wstaliśmy od stołu i wyszliśmy na występ.

Cóż za widok rozciągał się przed nami! Nie był to zachód Słońca – była to wieczność, której krótki odcinek ukazywał się naszym oczom, i byli tu drodzy nasi przyjaciele, żyjący w niej okres za okresem. Czy dziwicie się, że ich życia są nieśmiertelne? Czy was to zdumiewa, że nazywamy ich mistrzami, choć nigdy żadne napomknienie nie przeszło przez ich usta?

Pytaliśmy, czy możemy ich nazywać mistrzami. Odpowiedź brzmiała: “Synowie, przecież my jesteśmy tylko wami". O piękności, o prostoto! Czemuż my nie potrafimy również być ujmująco pokorni? Gdy się przygotowywaliśmy do opuszczenia występu, zamiast zejść po schodach, jak zamierzaliśmy, podeszliśmy wprost do krawędzi. Znaleźliśmy się wkrótce wszyscy w ogrodzie w sąsiedztwie naszego miejsca zamieszkiwania. Nikt z nas nie zdawał sobie sprawy, jak to się stało. Nie byliśmy świadomi przepływania przestrzeni powietrznej ani nie wiedzieliśmy nic o jakimkolwiek ruchu. W tym czasie tak przywykliśmy do niezwykłości – i niespodzianek, że po prostu przyjęliśmy fakt zwyczajnie. Z ogrodu poszliśmy do wioski i przekonaliśmy się, że wszystko było przygotowane do wczesnej podróży i że pewna liczba mieszkańców wioski wyszła, aby wykopać trakt przez śniegi, jeszcze pokrywające przejścia górskie na grubość dziesięciu – dwunastu stóp. Przełęcz, do której mieliśmy zmierzać była odległa o około pięćdziesięciu mil od wioski i wznosiła się na dwanaście tysięcy stóp nad poziom morza. Duża część tej okolicy jest dzika i bardzo uciążliwa dla podróży. Jest w zwyczaju, iż w przeddzień przejścia przeciera się szlak w śniegu, który odsunięty na obie strony zamarza, ułatwiając przejście ludziom i zwierzętom.

Wstaliśmy na długo przed wschodem Słońca, aby dopilnować każdego szczegółu. Dżast i Muni mieli nam towarzyszyć. Cała wieś się zebrała, aby nam powiedzieć: “Bóg prowadzi". Z żalem ją opuszczaliśmy po spędzeniu w niej dwóch zim. Przywiązaliśmy się bardzo do tych wszystkich ludzi i wiedzieliśmy, że nasze uczucia są odwzajemniane. Byli to prości, dobrzy ludzie. Aby nam okazać uznanie, wielu poszło z nami pięć lub sześć mil. Wymieniliśmy ostatnie słowa pożegnania i byliśmy znów na naszej drodze do Indii. Zanim mieliśmy dotrzeć do południowych stoków Himalajów, musiały upłynąć miesiące.

Idąc w głównym członie wyprawy, uświadomiliśmy sobie, że maszerujemy bez wysiłku. Czasem nam się zdawało, że widzimy jakiś punkt na szlaku przed nami, jakby wizję. Z chwilą gdy punkt się uwyraźniał, byliśmy przy nim, niekiedy na całe mile przed frontem ekspedycji. W południe rozpalono ogniska i przygotowano posiłek – kilku wieśniaków towarzyszyło nam właśnie w tym celu. Po obiedzie powrócili oni do wioski.

Mówiono nam, że inni poprzedzali nas na szlaku, tak iż posuwanie się po śniegu pod górę stawało się łatwiejsze. Obóz dla nas też był gotowy do zajęcia. Wszystko było nam ułatwione, aż do samego przejścia i drogi w dół, w dolinę rzeki Giam-nu-chu. Tam dopędziliśmy tych wieśniaków, którzy poszli przodem. Obarczyli się tymi wszystkimi trudami, aby nam zapewnić bezpieczne przejście przez dziką krainę górską. Tu opuścili nas, gdyż podróż doliną była już łatwa. Umyślnie podaję ten krótki opis, aby uzmysłowić gościnność i życzliwość tych prostych, dobrodusznych ludzi Sprzyjających nam na całej trasie, aż do Lhasy. Rzadko spotykaliśmy okrutnych, surowych tubylców Tybetu, o jakich tak lubią pisać podróżni. Dążyliśmy więc doliną Giam-nu-chu, dopływem Tseu-tu, czyli Brahmaputry do Lhasy, gdzie oczekiwano nas z powitaniem.

Gdy przybyliśmy tam i znaleźliśmy się w granicach miasta, czuliśmy, że się zbliżamy do Taoa puebla. Można sobie wyobrazić nas, stających przed takim pueblo i rozglądających się na obie strony. Pałac wielkiego dalajlamy, czyli naczelnego pana całego Tybetu, uchodzi za wielki klejnot całego miasta. Podczas gdy Lhasa jest doczesną głową Tybetu, to głębsze, duchowe przewodnictwo ma żywy Budda. Ludzie wierzą, że panuje on duchowo nad tajemniczym, ukrytym miastem lub centrum, zwanym Shambalą Niebiańską. Odwiedzenie tego świętego miejsca było jedną z naszych najgorętszych nadziei. Przypuszcza się, że jest ono schowane głęboko pod piaskami Gobi.

Wkroczyliśmy do miasta w towarzystwie naszej eskorty. Tam nas zaprowadzono do przewidzianych dla nas pomieszczeń, zapewniających wszelką wygodę. Przed nimi zebrał się zbity tłum, całymi godzinami wyczekujący okazji zobaczenia nas, gdyż biali ludzie rzadko odwiedzali miasto.

Zaproszono nas do klasztoru na dziesiątą rano następnego dnia i poproszono o wyrażenie wszystkich życzeń, gdyż usłużenie nam zdawało się czynić im wielką przyjemność. Mieliśmy swoją świtę, dokądkolwiek się udaliśmy, a u naszych drzwi ustawiono straż dla powstrzymania tłoczącej się ciżby, gdyż mieszkańcy Lhasy mają zwyczaj wchodzenia do mieszkań, bez anonsowania. Byliśmy dla nich jedyną rozrywką w życiu i nie mogliśmy brać im za złe tej ciekawości. Każdego z nas, jeśli wychodził sam, otaczano natychmiast i widoczne było, że ludzie chcą sprawdzić czy jesteśmy realnym istotami; lustracja taka była jednak nieraz bardzo kłopotliwa. Następnego więc ranka wstaliśmy wcześnie, doskonale wypoczęci i przygotowaliśmy się do odwiedzenia w klasztorze wysokiego kapłana, który wyprzedzał nas tylko o dwa dni. Gdy opuszczaliśmy miasto z naszą strażą, wszyscy mieszkańcy wylegli dla oddania nam honorów. Blisko klasztoru wysoki kapłan wyszedł nam naprzeciw, a wraz z nim, ku naszemu zdziwieniu, zjawił się Emil ze swą matką.

Było to cudowne spotkanie. Kapłan wyglądał jeszcze jak chłopiec i powiedział, że pragnął się zobaczyć z Emilem i z kimś z naszych przyjaciół. Czuł on, że nie powiodło mu się we wielu rzeczach, i pragnął mówić z nimi, by zdobyć pełniejsze zrozumienie. Nam pierwszym przekazał wiadomość o małym domku, który zbudowano w powierzonej mu wiosce. Przekonaliśmy się, że mówił biegle po angielsku i był żądny nauki. Udaliśmy się do lamaserium, gdzie wszystkich wygodnie ulokowano. Zwracając się do matki Emila, kapłan powiedział:

– Potęga jest przejawieniem czynnej Zasady Boga, Ojca naszego. Jest ona zawsze działaniem twórczym. Nigdy nie ma za dużo ani za mało doskonałego boskiego działania oraz manifestacji i Bóg nigdy nie zawodzi, nigdy nie jest bezczynny. Zasada Boska pracuje zawsze twórczo. Nakazuję sobie, że będę trwał w doskonałej harmonii z czynną Zasadą Boską i z nią jedynie.

Tu matka Emila podjęła myśl:

“Możecie pójść jeszcze dalej i powiedzieć równie zdecydowanie: Ja przelewam ten boski płomień przez ciebie, moje ciało fizyczne, i jesteś przeistoczony w tę czystą substancję, która widzi tylko Zasadę Boską. Teraz musisz koniecznie przyjąć i rozszerzyć swą świadomość do świadomości Boga; i ty sam radujesz się w Bogu, stajesz się istotnie Bogiem, jednym z najwyższych. Człowiek przynależy do tego wysokiego stanu. Tu człowiek stanowi jednię z istotą wszystkich rzeczy – jest on naprawdę Bogiem. Tu nie istnieje rozdzielanie. Czyż nie możecie spostrzec, że prawdziwą sferą wibracyjną człowieka jest cała wibracyjna sfera Boga, jeśli żyje on w tej płaszczyźnie? To jest jedyna naukowa sfera, jedyne miejsce dla człowieka, gdzie może on ziścić Boga i być jednością z Nim. Taki człowiek jest z pewnością czymś więcej, niż tylko ludzkie pojęcie o człowieku.

Więc czyż nie widzicie, że przynależycie do królestwa bożego i z tego królestwa przyszliście, a nie od demona, stworzonego przez fantazję ludzką? A zatem czyż to nie jest doskonale naukowym i logicznym faktem, że człowiek jest i może być Bogiem lub że może wyobrazić siebie poza królestwem bożym i przez to stworzyć dla siebie dziedzinę demoniczną, która będzie mu się zdawać realna? Pozostawiam wam to do rozstrzygnięcia. Od tego jedynie zależy czy ludzkość przetrwa, czy upadnie. Istnieje tylko jeden wybór, jeden cel, jedna prawda i jedna nauka, i to czyni was wolnymi. Stajecie się Bogiem lub sługą – zależnie od waszego wyboru!

Zatrzymajcie się na chwilę i pomyślcie o wszystkości i powszechności Boga, czyli Pierwszej Przyczyny, bez początku i bez końca, o wszechświatowym zasięgu – i niech was ta myśl obejmie i otoczy kręgiem. Gdy będziecie wierni i uwielbicie to i tylko to, Jedynego Boga, Jedyną Wszechmocną Obecność – zobaczycie, że wibracje waszego ciała zmienią się z ludzkich na boskie lub pierwsze, czyli pierwotne. Gdy myślicie o tej wibracji, żyjecie nią, wielbicie ją, tym samym stajecie się tym, co wielbicie. Jest tylko jeden Bóg, jeden Chrystus, jedno zespolenie, jeden człowiek, jedna wspólna rodzina, w której wszyscy są braćmi i siostrami – wszyscy jednym.

Bóg nie może być odtworzony jako osoba lub jako wizerunek osobowy, lecz jako wszechobejmująca powszechność, przenikająca wszystkie rzeczy. Z chwilą, gdy personifikujecie Go, stwarzacie bożka. Macie wtedy pustego bałwana, tracicie ideał. Tym ideałem nie jest zmarły Zbawiciel lub martwy Bóg. Ażeby ożywić w sobie boskość i ją pobudzić, musicie myśleć i odczuwać, że wy jesteście Bogiem. Jest to wam bardziej potrzebne niż cokolwiek innego. Jest to boska nauka o waszym bycie. Wtedy

Chrystus, wasz odkupiciel, staje się żywy i jednym z wami. Jesteście tą samą istotą.

Staje się to pobudzającą siłą całego waszego życia. Odkupujecie samych siebie, was prawdziwych; jesteście jednym z Bogiem, naprawdę Bogiem. Przez cześć, miłość i uwielbienie staje się On dla was ideałem – prawdziwym Bogiem wewnętrznym i czynnym.

Ta rozmowa zeszła na możliwość pójścia do Shambali. Kapłan zapytał, czy będzie mógł pójść również. Powiedziano mu, że jeżeli może odłożyć ciało i zabrać je potem z powrotem, to może bez trudności iść i że grupa pójdzie tego wieczoru. Ustalono, że spotkają się w naszym mieszkaniu wczesnym wieczorem i że nasz kierownik pójdzie z nimi. Grupa się zebrała wkrótce po naszym powrocie. Po krótkiej rozmowie wyszli – nie widzieliśmy ich przez szereg dni. Przez ten czas byliśmy zajęci mierzeniem rysunków w klasztorze. Pewnego dnia szperaliśmy w jednej z suteren starego lamaserium. Po usunięciu dużej ilości gruzu natrafiliśmy na starą tablicę marmurową. Wynieśliśmy ją na zewnątrz i oczyściliśmy. Po ukończeniu tej pracy zadziwiło nas piękno rzeźby i staranność wykonania każdego szczegółu. Zdumiały one nawet samych łamów.

Pewien stary lama powiedział nam, iż jeszcze jako bardzo młody chłopiec został uczniem wielkiego lamy, któremu powierzono niezmiernie stare lamaserium w czasie, w którym ta tablica spoczywała w niszy w ścianie, i że jego mistrz nalegał, żeby odwiedzano ją w pierwszy poniedziałek każdego miesiąca o godzinie dziewiątej rano. Opowiadał, iż zaraz po przyjściu do niszy, gdzie się znajdowała tablica, i po spokojnym trzy lub czterominutowym oczekiwaniu, jakiś głos śpiewał historię tej tablicy i wszystkich wydarzeń, które rzeźba przedstawiała.

Pieśń głosiła, że ta tablica była jedną z dwóch, wyrzeźbionych dla upamiętnienia wielkiej białej cywilizacji, która istniała i kwitła na dużym obszarze tego, co dziś zwiemy kontynentem amerykańskim, setki tysięcy lat temu. Drugi egzemplarz, czyli siostrzana tablica – głosiła pieśń – istniała i mogła być odnaleziona w kraju ojczystym jej powstania, dając tym dowód, że kraj taki istniał. Zapisaliśmy wszystkie usłyszane dane. Po kilku latach pracowaliśmy w opisanej okolicy i znaleźliśmy bliźniaczą tablicę umieszczoną w wielkiej ścianie w miejscowości podanej przez pieśń. Ściana ta okazała się murem pewnej starej świątyni w Ameryce Środkowej. Budowla jest teraz w ruinie. Z tego widać, jak legendy i pieśni wynoszą prawdę na światło dzienne.

Nasze zainteresowanie tablicą i historia powtórzona w pieśni, umożliwiły nam dostęp do dalszych zabytków i danych, które się okazały źródłem bezcennej wiedzy w naszych dalszych pracach poszukiwawczych. Wydarzenie to się przyczyniło również do otwarcia drzwi prowadzących do kronik w pałacu dalajlamy, Żywego Buddy, jak również w klasztorze – umożliwiając dostęp do zbiorów strzeżonych od setek stuleci. Wielu z tych zapisków oraz ich znaczenia nie znali nawet ci, którzy je strzegli. Dzięki legendzie zawartej w pieśni zbliżyliśmy się ku nim, jakkolwiek, z wyjątkiem tych tablic, okazały się one kopiami. Jednakże wykonane starannie, naprowadzały na ślad oryginałów, odnalezionych później.

Byliśmy całkowicie pochłonięci tą pracą i nie zdawaliśmy sobie sprawy z przedłużającej się nieobecności naszych przyjaciół i kierownika. Tak więc myśleliśmy bardzo mało o tym, że mogą wyniknąć jakieś komplikacje w tym dalekim kraju i wywołać nieprzewidzianą zwłokę wbrew naszej woli. Przez ten czas mieszkańcy się przyzwyczaili w pewnym stopniu do nas, a my się przystosowaliśmy do ich trybu życia. Ciekawość ustąpiła miejsca wzajemnej życzliwości i już mogliśmy się poruszać swobodnie. Rankiem dwunastego dnia, gdy zamierzaliśmy pójść do klasztoru, usłyszeliśmy gwar na zewnątrz i się przekonaliśmy, że powrócili nasi przyjaciele. Wyprawa ich zakończyła się sukcesem – upewnili się, że Shambala istniała i istnieje. Powiedziano nam, że dużo czaru i wspaniałości jej sztuki oraz kultury zachowało się jeszcze w swej pierwotnej piękności i że jej świetność jest nieporównana.

W południe następnego dnia dotarła wiadomość, że wielki dalajlama przyjmie nas w pałacu. Tego wieczoru wielki kapłan przyszedł do naszego pomieszczenia, w sprawie ceremoniału. Był ucieszony, że audiencja miała się odbyć bez zwłoki. Powiedział, że udzielono nam tego przywileju natychmiast po przybyciu ze Shambali posłańca, który powiadomił Jego Wysokość o odbytej właśnie wyprawie. Również dowiedział się o naszych przywilejach w wiosce, gdzie się wznosił mały domek.

Bardzo pragnęliśmy wywrzeć jak najlepsze wrażenie, ponieważ prosiliśmy o pozwolenie wykonywania naszej pracy na terenie całego kraju. Mówiono nam również, że lama Bogodo, czyli zarządca prowincji, przybędzie przed południem i że zawiadomiono przez posłańca, iż chce on nam pomóc. Była to naprawdę niespodzianka. Pewne było, że następny dzień będzie obfitował w niezwykłe wydarzenia dla naszej małej grupki.

Wstaliśmy wcześnie i wyszliśmy razem z delegacją, mającą powitać zarządcę. Był on bardzo zadowolony z naszej postawy i zaprosił nas do towarzyszenia sobie w charakterze gości. Przyjęliśmy zaproszenie, a gdy przybyliśmy z zarządcą, odprowadzono nas do gościnnych pokoi pałacu. Stamtąd poszliśmy wprost na miejsce, gdzie się dokonał pierwszy ceremoniał, przygotowujący zakwalifikowanie nas do pałacu.

Gdyśmy przybyto celu, trzej lamowie już zasiadali na wysokich, pokrytych dywanem krzesłach, podczas gdy inni, niżsi rangą, w postawie samadhi siedzieli na podłodze. Dwaj lamowie w czerwonych płaszczach stali na wysokich stołkach i intonowali inkantacje. Nasz przyjaciel wysoki kapłan, czyli opat, siedział na tronie pod ceremonialnym parasolem, oczekując zarządcy. Wielki dziedziniec lamaserium był na tę okazję pięknie przybrany. Dekoracje przedstawiały sceny, jakie się rozegrały w roku 1417. Występował w nich Tsongkappa na kamieniu ołtarza swego klasztoru.

Po przemówieniu do tłumów, wysławiającym wielkie osiągnięcia człowieka, doznał on przemienienia i zniknął wraz ze swym ciałem. Później powrócił i założył Żółty Zakon, czyli Zreformowany Ustanowiony Kościół Tybetu, którego osią centralną jest Lhasa.

Za chwilę wszedł zarządca ze swoją świtą; zbliżył się wprost do tronu, z którego zszedł opat. Stali oni razem, aby przyjąć i poprowadzić nas do sali audiencyjnej dalajlamy. Wielka hala była okazale udekorowana tkaninami jedwabnymi i żółto lakierowanymi sprzętami. Prowadzeni przez naszą świtę, przyklękliśmy na chwilę przed Jego Wysokością, gdy zaś powstaliśmy, powiedziono nas na miejsca. Opat występujący w roli tłumacza wyjaśnił cel naszej wizyty. Jego Wysokość powstał i skinął, byśmy się zbliżyli. Jeden z asysty podprowadził nas pod tron. Opat i wysoki kapłan zajęli miejsca po obu stronach naszej grupy, podczas gdy Jego Wysokość zszedł z tronu i stanął przed nami. Podano mu sceptr [berło królewskie], a on dotknął nim lekko każdego z nas w czoło. Za pośrednictwem wysokiego kapłana wypowiedział on do nas słowa powitania, oświadczając, iż będzie się czuł zaszczycony; mogąc nas gościć, gdy będziemy przebywali w tym mieście i że mamy się uważać za gości honorowych jego kraju i ludu przez cały czas pobytu w Tybecie.

Zadaliśmy mnóstwo pytań i usłyszeliśmy, że otrzymamy odpowiedź następnego dnia. Zaprosił nas do zbadania kronik l tablic w sklepieniach pałacu. Po chwili zawołał nadzorcę i wydał mu kilka rozkazów, których nam nie przetłumaczono; objaśniono tylko, że możemy się swobodnie poruszać po pałacu. Jego Wysokość udzielił nam swego błogosławieństwa i uścisnął serdecznie rękę każdemu z nas; potem byliśmy odprowadzeni do naszych pokoi, przez opata i wysokiego kapłana. Zapytali, czy mogą wejść z nami, gdyż mają wiele spraw do omówienia.

Zaczął kapłan, mówiąc:

“Wiele godnych uwagi rzeczy wydarzyło się nam, odkąd byliście z nami w małej wiosce. Patrzyliśmy na kilka tablic, znajdujących się w naszym klasztorze – wszystkie się odnoszą do starej cywilizacji ludzi zamieszkujących niegdyś Gobi. Myślimy, że wszystkie kultury i wszelkie wierzenia pochodzą z jednego źródła, i chociaż nie znamy pochodzenia ani daty kronik, zadowalamy się, że to są myśli ludzi, którzy żyli wiele tysięcy lat temu. Mamy tu krótki zarys tłumaczenia, dokonanego dla nas przez wędrownego lamę z Kisu Abu, i jeśli pozwolicie – przeczytam je: ťJesteśmy w pełni świadomi faktu, że nasze dzisiejsze idee religijne pochodzą sprzed pięciu tysięcy lat, że są one tylko mieszaniną – że się tak wyrażę – tego, co myśleli i w co wierzyli ludzie żyjący w tamtym czasie. Jedne z tych myśli są mitami, inne legendami, niektóre mają charakter czystych inspiracji, jednak żadne nie wskazują na najwyższe osiągnięcie Chrystusa Bożego, będące częścią osiągnięcia indywidualnego ani na możliwość* dopięcia tego celu przez prowadzenie takiego życia, jakie jest wyrazem tego ideału. Jak to się stało, żeśmy pominęli te rzeczy, które były tak długo pośród nas? Dopiero teraz przejrzałem, że Budda i wszyscy spośród wielkich i oświeconych uczyli tego! Jakże więc mogliśmy odbiec od prawdziwej treści ich nauk, od tak dawna żyjąc w bezpośredniej z nimi styczności? My wiemy, że nasz ukochany Tsongkappa osiągnął ten stopień przez życie, jakie prowadził. Wiem, że inni, w tym i ten nasz drogi, którego spotkaliście dzisiaj, zbliżyli się daleko w stronę owego stopnia. Widziałem go, jak odchodził i powracał według swej woli. Ale ludzie są zdezorientowani, zdeptani i nędzni. Dlaczego tak się dzieje, że te dary uległy zaprzepaszczeniu? Dlaczego się nie naucza ludzi posługiwania się tym wielkim i jedynym prawem oraz wyrażenia go swym życiem? Jestem przekonany, że w tamtej wcześniejszej cywilizacji każdy indywidualny człowiek znał to prawo, przebywał w nim i żył z nim w jedności, w doskonałym stanie. Każdy inny przejaw zależy całkowicie od człowieka i jest rezultatem ignorancji – nieznajomości prawa doskonałości. Nie może być tak, aby to prawo nie było dostatecznie i całkowicie umocnione, żeby nie można było je dać całej ludzkości. Bo gdyby tak było naprawdę, nie byłoby ono prawem, lecz jego rozdwojeniem, które je cofa w nicość, jest tylko jej przejawem, wziętym z niej i umocnionym w sobie, aż staje się izolowanym atomem bez polaryzacji lub związku ze swym źródłem. Jednak obiega on przestrzeń po pozornej orbicie, szukając tylko, gdyż nie utworzył własnej orbity; przyjmuje on orbitę swego źródła, lecz nigdy nie staje się jednością ze źródłem.

Istnieje tysiące przykładów tego zjawiska w naszym Układzie Słonecznym, zwłaszcza w rejonach między Jowiszem a Marsem. Istnieje tam tysiące mniejszych ciał niebieskich, które się wydają pokrewne Słońcu, gdyż krążą po pozornej orbicie dookoła Słońca. Biegną one po orbicie swego rodzica Jowisza z powodu jego przyciągania, i braku w nich polaryzacji do Słońca, będącego ich prawdziwym źródłem. Były one wyrzucone wtedy, gdy wydzielał się Jowisz. Nigdy się nie złączyły z nim, jednak płyną i lecą z Jowiszem, zupełnie ignorując Słońce, swe prawdziwe źródło. Wiemy z pewnością, iż dzieje się to z powodu braku centralnej polaryzacji wewnątrz nich do Słońca. Czy Jowisz jest nie w porządku w tym wypadku? Czy Słońce, prawdziwy rodzic, jest winne? Czy też każdy drobny atom jest winien? Czy winę należy przypisać tym, którzy mają większe zrozumienie bądź tym, którzy mają mniejsze poznanie? Wina musi być całkowicie po stronie mniejszych, gdyż odmawiają oni zespolenia się w jedność z większymi".

Potem, zwracając się do Emila, powiedział:

“Odkąd ciebie poznałem, pojąłem, że całkowicie moją winą było, iż lgnąłem do tego co mniejsze, podczas gdy większe mnie otacza całkowicie. Lecz zwróćmy się do tłumaczenia, gdyż to przez nie doszedłem do żywotnego punktu zwrotnego w mym życiu.

Wielka Przyczyna lub Zasada Kierownicza widziała swego syna, Chrystusa, człowieka doskonałego. Powiedziała Ona (Bóg Najwyższy): ťTo jest Pan Bóg, prawo mej istoty i mego bytu, któremu dałem władzę nad niebem, Ziemią i wszystkim, co jest na nich. I ten doskonały nie potrzebuje być związany z żadną koncepcją śmiertelną, ponieważ Mój Ideał Doskonały wyższy jest ponad wszelkie związanie i zależność oraz posiada tę samą moc i władzę, jakie Ja posiadam. To mówię Ja przez Pana Boga Mego istnienia.

To nie jest żadne przykazanie, które wam daję, chcę tylko, abyście współdziałali ze Mną w tej boskiej woli twórczej; nie będziecie potrzebowali nic innego i nie będziecie stawiali rzeźbionych wizerunków przede Mną lub przed sobą. Nie będziecie więc – nazywali wizerunków bogami, lecz wiedzieć będziecie, że jesteście Bogiem, w którym upodobałem Sobie, i macie tę samą władzę co Ja. Teraz podejdź blisko Mnie, Mój synu, połącz się ze Mną. Ja jestem tobą i zarazem jesteśmy Bogiem. Twoje ciało jest ciałem Boga, które istnieje i istniało, zanim rodzaj ludzki był rzutowany w formę. Jest to byt ludzkości, twór boży. Cała ludzkość ma tę doskonałą formę i Mój obraz, jeśli tylko chce przyjąć ten prawdziwy obraz. Jest to świątynia Boga należąca do człowieka i przeznaczona dla człowieka, Nie będziecie tworzyli wizerunków rzeźbionych ani podobieństw tego, co jest na niebie lub na Ziemi albo w wodach ziemskich. Nie będziecie kształtować żadnej substancji w formę wizerunku czy bałwana, gdyż wszelka substancja twórcza jest do waszego użytku, odmierzona dla was najpełniejszą miarą. Nie będziecie się kłaniać żadnym stworzonym rzeczom ani nie będziecie im służyć; w ten sposób nie będzie żadnego zazdrosnego tworu ani grzechu, ani żadnej nieprawości, która by mogła przejść na wasze dzieci, gdyż wy stać będziecie mocno, ze wzrokiem utkwionym w Przyczynę, a więc w ideał tej Przyczyny – miłość, jaką Ja okazuję wam. Będziecie czcić tę Przyczynę, czyli Zasadę Kierowniczą, wiedząc, że jest to Ojciec i wasza Matka, a dni wasze będą liczniejsze, niż wszystkie ziarnka piasku na brzegu morza – które są niezliczone.

Nie będziecie pragnęli ranić ani niszczyć, ani zabijać, gdyż stworzenia waszymi są tworami – są one waszymi synami i braćmi, i będziecie je kochać jak Ja.

Nie będziecie popełniać cudzołóstwa, gdyż czegokolwiek dopuścilibyście się wobec innych, uczynilibyście to waszemu ojcu, waszej matce, bratu, waszej siostrze lub waszej ukochanej, gdyż Przyczyna kocha ich tak, jak kocha was.

Nie będziecie kradli, gdyż kradlibyście tylko Przyczynie, a jeżeli kradniecie Przyczynie, kradniecie sami sobie.

Nie będziecie dawali fałszywego świadectwa przeciw jakiemukolwiek stworzeniu, gdyż czyniąc tak, dajecie fałszywe świadectwo przeciw Przyczynie, która wami jest.

Nie będziecie pożądać niczego, gdyż tak czyniąc, pożądacie tylko Przyczyny, która jest wami, a trwając w jedności z Przyczyną, macie to, co jest doskonałe i naprawdę wasze.

Nie będziecie więc tworzyć wizerunków ze złota lub srebra i uwielbiać je jak bogów, lecz patrzeć będziecie na siebie jako na jedność ze wszystkimi rzeczami i będziecie zawsze czyści. Wówczas nie będziecie się lękać, gdyż żaden bóg prócz was samych nie przyjdzie przewodzić wam, gdyż będziecie wiedzieli, że Przyczyna – nie osobowa, lecz bezosobowa – jest dla wszystkich i wszystko ogarnie.

Wówczas zbudujecie ołtarz, a na nim utrzymywać będziecie wiecznie płonący i niegasnący ogień, ogień nie bogów, lecz Kierowniczej Przyczyny, która jest Bogiem. Oglądać będziecie siebie, Chrystusa doskonałego, jednorodnego prawdziwej Zasadzie, czyli Przyczynie.

Uświadamiając to sobie w pełni, możecie wymawiać słowo Bóg, a słowo to stanie się widzialne. Jesteście stworzeniem i stworzycielem – dokoła, w górze, w dole, wewnątrz, jednością z boską Zasadą Kierowniczą, z Przyczyną, z Bogiem.

Niebiosa słuchają głosu bożego, cichego głosu Boga, mówiącego przez człowieka. Bóg przemawia, człowiek przemawia. Bóg zawsze mówi przez człowieka. W ten sposób, gdy człowiek mówi, Bóg mówiŤ".

Kapłan podjął:

“W związku z tym wypracowałem to, co następuje, co dało mi pogląd bardziej określony. To ukazało mi również, że muszę wyraźnie definiować każdą myśl, słowo i czyn, i że muszę żyć w jedności z tą określoną Zasadą; pierwej przedstawiając wszystko w myśli, słowie i czynie, znajduję, iż ja rzeczywiście jestem tą samą istotą. Przyjąłem formę ideału, który wyrażam.

W najczarniejszej godzinie wiem, że jest Bóg. W chwilach lęku ufam bardziej zdecydowanie Bogu, memu Ojcu, prawdziwie wewnętrznemu. Spoczywam spokojnie w tej pewności, wierząc całkowicie, że wszystko jest dobrze i że moja doskonałość jest obecnie pełna i skończona.

Uznaję Boga jako wszechobejmującego ducha, mego Ojca, i wiem w pełni, że człowiek jest Chrystusem Bożym, obrazem i podobieństwem Boga, mego Boga, mego Ojca, Źródła, i ja jestem jednią.

Powoli, lecz pewnie zbliża się dzień absolutnego widzenia duchowego. Teraz jest chwila, w której to poznaję. Jest to tutaj, teraz, w pełni i całkowicie. Wielbię i błogosławię absolutne widzenie duchowe. Dziękuję, Ci, Ojcze, że spełnia się teraz najwyższy mój ideał. Pracując, muszę zawsze uświadamiać sobie, że współdziałam nieustannie ze świadomym i nigdy niezawodzącym prawem bożym.

Rozumiem teraz słowa: ťPokój mój daję wam, miłość moją daję wam, nie tak jak świat daje, daję wamŤ. Rozumiem teraz znaczenie słów: ťZbudujcie mi świątynię wewnątrz, abym mógł przebywać w niej, między wamiŤ.

Wówczas Jam Jest jest waszym Bogiem i wy jesteście jako Ja m Jest. To nie odnosi się do żadnego Kościoła lub organizacji religijnej. Jest to prawdziwa świątynia pokoju we wnętrzu człowieka, gdzie Bóg, Źródło wszystkich rzeczy, rzeczywiście mieszka. Rodzaj ludzki zbudował przybytek, w którym może się zbierać, by uwielbiać prawdziwy ideał, wewnętrzne Jam Jest, tę świątynię wewnętrzną, którą Bóg i człowiek utrzymują dla wszystkich. Wkrótce zaczęto wielbić przybytek, stworzono pustego bałwana: Kościół – taki, jaki dziś istnieje.

Gdy się trzymam prawdziwego ideału, słyszę mój własny wewnętrzny głos boży i objawienie tego głosu daje spokój, pociechę, natchnienie i kierownictwo mej pracy w życiu. Nawet gdy dwóch lub trzech zebranych jest w ťImię MojeŤ tam Jam Jest jest zawsze pośród nich. Jakże prawdziwe są te słowa, gdyż Jam Jest jest zawsze pośród nich. Gdy pragnę iść naprzód, muszę pracować i trzymać się tego wiernie, nigdy się nie wahać i nie przygnębiać. Jam Jest jest to Chrystus, ideał Boga, w którym Ojciec sobie upodobał, jednorodzony syn Boga Ojca.

Jestem jedynym, który widzi, wie i współdziała z Ojcem; jedynym potomkiem, którego Bóg zna – a Bóg zna wszystko, gdyż wszyscy mogą rościć sobie prawo – dokonało się".