Wstecz / Spis treści / Dalej

* * *

Rankiem jedliśmy śniadanie w loży, po czym weszliśmy wprost do górnej sali świątyni. Przestrzeń izby nie była ograniczona w żaden widzialny sposób i poruszaliśmy się w niej swobodnie, bez ubocznej myśli o ostrożności. Gdy zamierzaliśmy zejść w dół, do sali kroniki, znaleźliśmy się tam natychmiast. Dokonując tego pod nieobecność naszych przyjaciół, zrozumieliśmy przyczynę ich wycofania się i byliśmy bardzo dumni z naszego osiągnięcia.

Pierwszy kwietnia zbliżał się szybko. Skończyliśmy kronikę w pokojach świątyni i podjęliśmy pracę pomiaru rysunków, wyciętych w licznych literach, i wielu rzeźb wykutych w skale na zewnątrz. Praca ta szła nam pomyślnie, gdyż zainteresowanie absorbowało nas całkowicie. Pewnego popołudnia przyszedł do wsi posłaniec, a gdy wieśniacy zebrali się wokół niego, przeczuwaliśmy, że dzieje się coś niezwykłego. Odstąpiliśmy od pracy i pospieszyliśmy do wsi. Napotkana nasza gospodyni oznajmiła nam, że posłaniec obwieścił alarmującą wiadomość, iż w dolinie poniżej zebrała się szajka bandytów. Zaniepokoiło to mieszkańców, gdyż wieś ta była głównym celem napadów od wielu lat Daleko i szeroko rozeszła się fama o tym, że świątynia Krzyża Tau skrywa wielkie skarby. Wiele prób ograbienia wsi spełzło na niczym. Bandyci upatrywali przyczynę swych niepowodzeń głównie w oporze ludności zamieszkującej dolinie.

Kilka band połączyło swe siły w hordę złożoną z bez mała czterech tysięcy ludzi na koniach i wyposażonych w narzędzia walki. Grabiąc i pustosząc dolinę, usiłowali złamać opór mieszkańców w pobliżu małej wioski Krzyża Tau. Bandyci mieli nadzieję, że działając tak, osiągną powodzenie. Posłaniec prosił też o opiekę nad pozostałymi mieszkańcami, gdyż wielu było już wymęczonych i u kresu sił w przeciwstawianiu oporu. Upewniono go, że we wsi był ktoś, kogo było można wysłać, a tymczasem nasza gospodyni przekonywała go, że może wrócić do domu i że rodzinie jego nie stanie się nic złego. My powróciliśmy do przerwanej pracy, ale niepokój mieszkańców i nam się udzielał.

Następnego poranka kontynuowaliśmy pracę, gdyż zależało nam bardzo na uzupełnieniu odnośników do naszej kroniki. Byliśmy pewni, że poznamy pełną i dokładną historię oraz uzyskamy wskazówkę, gdzie można znaleźć inne kroniki. W ten sposób wpadliśmy na ślad historii tej starej i nadzwyczaj wysokiej cywilizacji, której ówczesną kolebką była obecna owa rozległa i zapadła połać świata.

Byliśmy niespokojni o naszą kolekcję z powodu napadów bandytów. Zbiory te – owoc całej naszej pracy – znajdowały się w salach kroniki, gdzie przetrwały szereg napadów tych samych ludzi.

Tego wieczoru rozmawialiśmy z naszą gospodynią o szansach zorganizowania pomocy dla mieszkańców wsi i wyraziliśmy zdziwienie z powodu nieobecności naszych przyjaciół. Skonstatowano, że wobec prośby posłańca o pomoc, bandyci będą zmuszeni wstrzymać akcję albo dosięgnie ich zguba.

Położyliśmy się spać tego wieczoru, przekonani, że byliśmy zbytnio troskliwi o własne bezpieczeństwo. Wstawszy wcześnie, przygotowaliśmy się do podjęcia pracy, gdy akurat zjawił się ten sam posłaniec z wiadomością, iż napady ustały, a banda skoncentrowała swe siły w dolinie w odległości około dwudziestu mil, widocznie celem dokonania gremialnego napadu na naszą wioskę.

Kiedy gospodyni i kilkoro ludzi rozmawiali z posłańcem otoczonym grupą wieśniaków, do wioski wjechał jeździec i skierował się ku nam. Mijając grupkę ludzi, został widocznie przez nich poznany, gdyż rozproszyli się natychmiast i uciekli w przerażeniu. Gdy się zatrzymał przed naszą grupą, posłaniec wykrzyknął imię jeźdźca i natychmiast on i inni rzucili się do ucieczki, w obawie, że za jeźdźcem nadciąga cała banda. Nasza gospodyni i my byliśmy jedynymi ludźmi, którzy wytrwali na miejscu, gdy jeździec przybył. Szybko ściągną} konia i zwracając się do naszego kierownika, powiedział, że bandytom jest wiadomo, iż jesteśmy cudzoziemcami i że znają cel naszej misji. Mówił językiem dla nas zupełnie niezrozumiałym. Zobaczywszy nasze zmieszanie, zapytał, kto mógłby być tłumaczem. Gospodyni odwróciła się i spojrzała w twarz człowieka siedzącego na koniu, pytając, czym może mu służyć.

Indagowany drgnął nagle jak porażony prądem elektrycznym, opanował się jednak i zeskoczył z konia. Ruszył szybko ku niej z wyciągniętą ręką, wykrzykując: “Ty tutaj?" w języku, który zrozumieliśmy. Potem przyłożył ręce do czoła i padł przed nią na ziemię, prosząc o przebaczenie.

Gospodyni kazała mu wstać i powiedzieć, z czym przybywa. Widzieliśmy, jak sztywnieje cała, a przez chwilę jej twarz zdawała się pałać nienawiścią. Jej emocje były tak silne, że zarówno ten człowiek, jak i my byliśmy wstrząśnięci i zupełnie wytrąceni z równowagi. Z jej ust wyrwały się słowa: “Nędzniku, morderco, wystąp i powiedz, jakie przynosisz posłanie". Człowiek upadł na kolana. “Powstań – zawołała – Czy jesteś tak poniżony, że nie śmiesz wstać?".

Nie dziwiliśmy się wcale strachowi tego człowieka, gdyż sami, jak i on, mieliśmy uczucie, żeśmy wrośli w ziemię, niezdolni się poruszyć z miejsca. Jestem pewien, że gdyby to było możliwe, najchętniej byłby stamtąd uciekł. Przez chwilę i on, i my niezdolni byliśmy wymówić słowa lub wykonać ruchu, wreszcie padł na ziemie, bezwładny i bez życia, z oczyma wytrzeszczonymi i otwartymi ustami. Po raz pierwszy wtedy doświadczyliśmy, jak osoba wyższego pokroju ujawniła tak gwałtowną emocję. Byliśmy przerażeni na równi z bandytą. Wibracje te dosięgły nas z gwałtownością wybuchu, któremu towarzyszy wstrząs elektryczny, paraliżujący nie tylko mowę, lecz również mięśnie – tylko tak mogę określić to, czegośmy doznali. Wibracje te pochodzące z tak drobnego i kruchego ciała paraliżowały nas; i czy można się temu dziwić?

Choć ten stan trwał tylko chwilę, nam się zdawało, że przeszły godziny, zanim nadeszło odprężenie. Skamienieliśmy jak posągi, mimo to opłynęła nas fala wielkiego współczucia dla bandyty – pragnęliśmy mu iść z pomocą. Taka była reakcja wszystkich, a jednak nadal staliśmy jak wryci, wlepiając oczy w naszą gospodynię.

Nagle sytuacja się zmieniła. Najpierw wyraz zdziwienia przebiegł po jej twarzy, potem jej rysy złagodniały, przeobraziwszy się w te dobre, tak nam doskonale znane, i przeszła przez nas fala współczucia, tak że pochyliliśmy się, a jej ręka ujęła rękę tego człowieka. Byliśmy znowu zaintrygowani i jedynie zdolni, żeby zapytać: – Czyż ten cud się nigdy nie skończy?

Człowiek wkrótce odzyskał przytomność, pomogliśmy mu wstać i usadowiono go wygodnie na pobliskiej ławce. Odmówił on stanowczo wejścia do któregokolwiek domu.

Gospodyni nasza przeprosiła nas za okazaną gwałtowność, widząc, jakie to wywarło na nas wrażenie. Drżeliśmy i potrzebowaliśmy trochę czasu na odzyskanie równowagi

Objaśniła nas, że człowiek ten był hersztem jednej z najgłośniejszych band, która niepokoiła tę część Gobi. Jego imię wymawiano ze zgrozą, gdyż był najbardziej nieustraszonym i najbezwzględniejszym napastnikiem. Przetłumaczone na język literacki brzmiałoby: “Skończony czarny diabeł wypuszczony z piekła". Wizerunek jego twarzy można było napotkać na maskach w wielu wsiach, gdzie nosili je uczestnicy rytuału, odprawianego dla wypędzenia złego ducha ze wsi lub z jej mieszkańców.

Gospodyni spotykała go już przy okazji poprzednich, zamierzonych i nieudanych napadów, i za każdym razem człowiek ten okazywał jej i naszemu przyjacielowi najgłębszą nienawiść, zjeżdżał ze swej drogi, by ich nękać, a od czasu do czasu wysyłał do nich posłańców z pogróżkami, które oni całkowicie ignorowali. Nagłe zjawienie się jego samego, tak silnie postawiło przed jej oczyma dawne niegodziwości, że na chwilę utraciła panowanie nad swymi emocjami. Odzyskawszy całkowicie równowagę, podeszła do owego człowieka. On próbował wstać, ale na próżno – zdolny był tylko się wyprostować, okazując ogromny strach. Nienawiść malowała się w każdym ruchu jego ciała i drżał niby tknięty paraliżem. Gospodyni była obecnie spokojna i opanowana, bez śladu lęku lub wzruszenia na twarzy, a jej rysy i cała postać zdawały się wyrzeźbione jak w najdelikatniejszej kamei, co zdumiewało kontrastem wobec jej poprzedniego stanu. Chcieliśmy usunąć intruza natychmiast, ale pomimo iż nie wyraziliśmy myśli głośno, gospodyni nakazała ręką milczenie. Kierownik nasz zrozumiał, że ona jest panią sytuacji i że cokolwiek chcielibyśmy przedsięwziąć, postawiłoby to nas w śmiesznej sytuacji.

Usunęliśmy się nieco na bok, a gospodyni nasza mówiła coś przez chwilę ściszonym i spokojnym głosem, po czym ów człowiek jej odpowiedział. Skinęła wtedy na nas, byśmy się przybliżyli. Usiedliśmy na ziemi, zadowoleni, iż możemy się nieco ruszać i że zelżało poprzednie napięcie. Bandyta wyjaśnił, iż namówił swych starszych hersztów, aby mu pozwolili przyjść w roli wysłannika pokoju do rozmówienia się z ludnością, co do wydania skarbu, który, jak przypuszczał, złożono w świątyni Krzyża Tau. Jeśli mieszkańcy się zgodzą na wydanie skarbu, wtenczas bandyci nie będą ich niepokoić, a co więcej, wydadzą im wszystkich jeńców – których było, jak mówili, około trzech tysięcy – natychmiast opuszczą te okolice i nigdy więcej nie będą napadać na mieszkańców doliny.

Gospodyni odrzekła, że tam nie ma żadnego skarbu, który by przedstawiał dla nich wartość, i zaproponowała przeprowadzić go przez wszystkie pomieszczenia świątyni i przez każde miejsce, gdzie chciałby zaglądnąć. Odmówił on jednak od razu, utrzymując, iż obawia się, że zostałby zatrzymany jako zakładnik – więc żadne zapewnienia z naszej strony nie mogły go wyprowadzić z bojaźni.

Gospodyni ręczyła za naszą szczerość, i nagle uwierzył. Ale jego sytuacja była skomplikowana. Przyznał się nam, że to on był tym podżegaczem, który spowodował ten najazd, to on rozpalił wyobraźnię innych bandytów nadzieją zdobycia skarbu – odmalowując obraz bajecznych bogactw, które posiądą, jeśli mu się powiedzie. Faktem było, że on i jego ojciec panowali nad bandą i trzymali ją przy sobie dzięki obietnicom zdobycia tego skarbu. On był wodzem bandy, która połączyła się z pięcioma innymi dla dokonania tego napadu. Szkopuł w tym, że gdyby powrócił do swoich z wiadomością, że skarb nie istnieje, byłby natychmiast napiętnowany jako zdrajca i odpowiednio by go potraktowano. Nie mógł powstrzymać wrogich zamiarów szajki, gdyż nie uwierzono by mu z powodu jego gorliwości w doprowadzeniu sytuacji do tegoż punktu. Położenie jego było istotnie kłopotliwe. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu gospodyni zaofiarowała się towarzyszyć mu do obozu. Nasz protest spokojnie odrzuciła i zaczęła się przygotowywać do natychmiastowego odjazdu. Zapewniła nas, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, ale że nie możemy jej towarzyszyć, gdyż nasza obecność wzbudziłaby podejrzliwość w umysłach bandytów, co pociągnęłoby za sobą wielkie niebezpieczeństwo. Poddaliśmy się, nie mogąc nic innego zrobić.

Człowiek wsiadł na konia, a my pomogliśmy jej się umieścić na miejscu przygotowanym za nim.

Wyjeżdżający ze wsi, przedstawiali sobą obraz nie dający się nigdy zapomnieć, widok, który na wieczność chyba pozostanie w mej pamięci: bandyta, na którego twarzy malowało się zwątpienie – i gospodyni uśmiechająca się do nas ze spokojną pewnością, że powróci przed wieczorem. Do końca dnia zobojętnieliśmy na pracę i błądziliśmy bez celu po wsi do zachodu słońca. Wróciliśmy do izby, aby czekać na powrót naszej pani, a wchodząc zastaliśmy stół zastawiony dobrym pokarmem. Możecie sobie wyobrazić nasze zdziwienie, gdy zastaliśmy ją, siedzącą u szczytu stołu, z tym swoistym promiennym uśmiechem. Nie byliśmy zdolni wymówić słowa. Przybrała ton żartobliwej wyniosłości i udała surowość:

– Panowie, należy mi się powitanie (na co zareagowaliśmy ukłonem i powitaliśmy ją). – Nie udało mi się wcale przekonać ich – mówiła dalej – lecz się zgodzili odpowiedzieć mi w ciągu najbliższych trzech dni. Wiem, że skutkiem będzie próba ataku, lecz ocaliłam przynajmniej życie tego biednego stworzenia. Będziemy musieli się przygotować do odparcia oblężenia, nic ich bowiem nie odwiedzie od napadu.

Sądzę, że prawie wszyscy z nas upatrywali w tym spełnienie najskrytszych marzeń. Gospodyni czytała nasze najwewnętrzniejsze myśli i zacytowała ten wiersz:

Gdy dojdziecie do miejsca Czerwonego Morza w życiu, Gdy mimo wszystko, co możecie, nie ma wyjścia ani dokoła, ani wstecz, Nie ma innej drogi tylko poprzez nie, Wtedy poznajcie Boga pogodną duszę, A mrok i burza przeminą.

Bóg wiatr ucisza, Bóg ucisza fale, Bóg mówi twej duszy: Idź naprzód! Idź naprzód! Idź naprzód!