* * *Ponieważ następny etap naszej podróży stanowił jedynie krótkotrwałą wycieczkę, zatem większą część ekwipunku pozostawiliśmy na miejscu. Nazajutrz wyruszyliśmy w drogę, tylko w towarzystwie samego Dżasta, kierując się do małej wioski odległej o dwadzieścia mil. Droga była dość ciężka, gdyż wiła się wśród gęstych lasów właściwych tej okolicy. Do miejsca przeznaczenia przybyliśmy już nad wieczorem, przed samym zachodem słońca. Czuliśmy się zmęczeni i głodni, gdyż w ciągu dnia posuwaliśmy się niemal bez przerwy, zatrzymując się na krótko, wyłącznie dla posiłku około południa. Teren był w ogóle bardzo górzysty, a przy tym pokryty zaroślami, co ogromnie utrudniało posuwanie się naprzód. Musieliśmy przedzierać się przez gęstwiny wijących się krzewów. Zauważyliśmy wówczas, że przy każdej zwłoce Dżast objawia dziwne zniecierpliwienie, co intrygowało nas tym bardziej, że zazwyczaj bywał pełen niezachwianej równowagi. W ciągu całego trzyipółletniego obcowania z nim, tylko ten jeden raz widzieliśmy go zniecierpliwionym, gdyż poza tym zawsze okazywał niezmącony spokój i we wszystkich innych naszych wyprawach zachowywał jednakową równowagę. Przyczyna tego ówczesnego niepokoju wyjaśniła się wkrótce i przestaliśmy się temu dziwić. Na pół godziny przed zachodem słońca przybyliśmy do wsi liczącej dwustu mieszkańców, a kiedy rozeszła się wiadomość, że Dżast jest z nami, cała ludność wioski wyszła mu na spotkanie. Serdecznie witali go nie tylko wszyscy starsi, dzieci i dorośli, ale i wszystkie zwierzęta. To nie my byliśmy ośrodkiem tego wielkiego zainteresowania i czci, lecz bez wątpienia Dżast. Witano go z największym szacunkiem, a kiedy powiedział do nich kilka słów, wszyscy powrócili do swych zwykłych zajęć. Następnie, przed przygotowaniem noclegowego obozu, Dżast zaproponował wspólną z nim przechadzkę. Pięciu z naszej grupy wymówiło się jednak zmęczeniem po całym dniu uciążliwej drogi, i potrzebą odpoczynku, a my z resztą przyjaciół i kilkorgiem osób z miejscowej ludności udaliśmy się za Dżastem przez nagie pola okalające wieś, po czym weszliśmy do dżungli. Lecz nim zdążyliśmy się w niej zagłębić dostrzegliśmy leżącego na ziemi, najwidoczniej nieżywego człowieka takie było bowiem pierwsze wrażenie. Przyjrzawszy się jednak uważniej leżącej postaci przekonaliśmy się, że nie był to ktoś martwy, lecz w stanie głębokiego snu. Jednocześnie przekonaliśmy się, że leżące na ziemi ciało było Dżastem, i stanęliśmy nad nim, jak oniemiali. Nagle, przy zbliżaniu się Dżasta do nas, leżąca postać zaczęła ożywać, podnosić się i wreszcie wstała, stając na moment naprzeciw Dżasta. Nie było najmniejszej wątpliwości, co do tożsamości obu postaci, był to bowiem rzeczywiście Dżast. Widzieliśmy to wszyscy i wrażenia nasze były jednakowe. Nagle przybyły z nami Dżast znikł, a przed nami pozostała tylko postać leżącego przed chwilą na ziemi. Rozumie się, że wszystko trwało nieporównanie krócej, niż można było te sceny opisać, a co niemniej dziwne, że nikt z nas nie miał wątpliwości i nie rozpytywał na temat tego, co zaszło. Pięciu naszych przyjaciół, którzy pozostali we wsi, przybiegło do nas bez żadnego sygnału z naszej strony, a kiedy spytaliśmy ich potem dlaczego przybiegli odpowiadali: nie wiemy". Nim zrozumieliśmy, dlaczego to czynimy, wszyscy byliśmy już na nogach, biegnąc do was. Uczyniliśmy to niejako automatycznie, gdyż nikt z nas nie pamięta o żadnym sygnale. Ocknęliśmy się dopiero, biegnąc w waszą stronę, a przedtem w ogóle nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co czynimy". Jeden z naszych przyjaciół powiedział: Zaprawdę oczy moje jakby otworzyły się szeroko i widzę daleko poza granicami doliny śmierci; odsłoniły się przede mną takie cudowne obrazy, o jakich nawet nigdy nie myślałem". Inny znów, mówił: Przecież i ja widzę, jak cały świat zwyciężył śmierć. Żywo przychodzą mi teraz na myśl słowa, że ťostatni wróg człowieka: śmierć będzie zwyciężony". I teraz spełniły się te słowa w zupełności. Jakżeż znikome i powierzchowne są nasze rozumy w porównaniu z tym gigantycznym, choć prostym rozumieniem. A pomimo to mieliśmy odwagę patrzeć na siebie, jak na gigantów rozumu, podczas gdy pod tym względem jesteśmy prawdziwymi niezaradnymi dziećmi. Teraz dopiero zaczynam rozumieć znaczenie słów: ťMusicie narodzić się na nowoŤ. Jakże słuszne są te słowa". Pozostawiam w sferze domysłów wyobrażenie sobie naszego zdumienia. Przed nami stał człowiek, z którym stykaliśmy się co dzień bezpośrednio usługujący nam. I oto ten człowiek wykazywał zdolność do pozostawiania swego ciała w dżungli, stanowiącego ochronę dla innych, a w tym samym czasie potrafił wykonywać normalne ludzkie obowiązki, świadcząc usługi na rzecz naszej ekspedycji. Mimowolnie przywodzi to na pamięć ewangeliczne słowa: Kto z was uważa się za największego, niech będzie waszym sługą". Myślę, że pośród nas nie było ani jednego, który by od tej chwili nie pozbył się lęku przed śmiercią. W okolicach tych istnieje zwyczaj pozostawiania przez mistrzów swych ciał na skraju dżungli w pobliżu wsi pustoszonych przez grabieżców i napastowanych przez dzikie zwierzęta. W ten sposób ludność tych wiosek wraz ze swoim dobytkiem bywa zabezpieczona przed napadami zarówno ze strony ludzi, jak i większych drapieżnych zwierząt Było całkiem oczywiste, że ciało Dżasta przeleżało dłuższy czas, ponieważ wyrosły długie, gęste włosy i uwiły w nich gniazda właściwe tej okolicy maleńkie ptaszki, które wychowały nawet nieobecne już pisklęta. Stanowiło to jednak nieodparty dowód świadczący o upływie czasu, w ciągu którego leżało pozostawione w tej pozycji ciało. Należy tu jeszcze dodać, że owe ptaszki są bardzo bojaźliwe i przy najmniejszym alarmie porzucają swe gniazda. Jakżeż wielką miłość i zaufanie okazały, wijąc gniazdka na głowie człowieka! Ludność wielu okolicznych wiosek bywa niekiedy terroryzowana przez ludożercze tygrysy, ponieważ wierząc w przeznaczenie (prawo karmy) nikt nie okazuje im sprzeciwu. Toteż od czasu do czasu drapieżcy ci swobodnie penetrują wsie i wybierają sobie kogo chcą. Później w pobliżu jednej z wiosek widzieliśmy w dżungli ciało innego człowieka, tak samo pozostawione dla ochrony. Mówiono nam, że przez pewien czas wieś ta była po prostu oblegana przez tygrysy, które pożarły niemalże dwustu mieszkańców. Widzieliśmy też jednego z takich tygrysów-ludożerców, krążącego z wielką ostrożnością wokół ciała leżącego na ziemi człowieka. Dwóch przyjaciół z naszej grupy obserwowało tego tygrysa, w ciągu trzech miesięcy, a gdy opuszczaliśmy wieś wciąż jeszcze pozostawał na tym samym miejscu, nie czyniąc nikomu krzywdy. Leżący zaś człowiek połączył się z nami później w Tybecie. Podniecenie nasze było tak wielkie, że prócz Dżasta nikt w obozie tej nocy nie spał. On jeden tylko pogrążony był w zdrowym młodzieńczym śnie. Przez całą noc, od czasu do czasu, któryś z naszej grupy się podnosił i patrzył w stronę śpiącego Dżasta, a potem kładł się z powrotem ze słowami: Uszczypnijcie mnie, bym się przekonał, że rzeczywiście nie śpię". A były i bardziej wymowne okrzyki. |